Musze jednak przyznać, że po ostatniej sobocie moja perspektywa uległa zmianie.
Wolny wieczór po pracowitym tygodniu, pogoda dopisywała, więc czemu nie wybrać się z Beatą i znajomymi (Michałem i Moniką) na mały spacer po Gdańsku. Chodząc to tu, to tam zaszliśmy do Mariny przy Motławie – nie bez wiedzy co będzie się tam działo. Tak trafiliśmy na koncert Kamila Badziocha „i innych”;) Ów osobę miałem okazję już poznać, więc wcześnie wspomniane skojarzenie odpadło w przedbiegach. Co do samego koncertu to „wciągnęło mnie”. Trzy godziny spędziłem śpiewając razem z muzykami, z otrzymanego śpiewnika. Uśmiałem się przy tym okrutnie widząc co niektóre popisy współbiesiadników. Przy okazji w jednym z konkursów zgarnąłem całkiem miło wyglądającą flaszkę, więc było nieźle. Jednak to co najbardziej zapadło mi w pamięci to, to jak pod sam koniec koncertu. Ludzie jakby zaczarowani (może też trochę promilami;) zaczęli tańczyć przed sceną i obok niej. Powstała jakaś niesamowita energia unosząca człowieka na duchu. Wszyscy roześmiani, może trochę kiwający się na prawo i lewo. Niemniej naprawdę duża grupa widzów ruszyła by sobie potańczyć razem. Wspaniałe przeżycie i magia. Myślę, że po tych wydarzeniach mój stereotyp upadł ostatecznie i nie raz z chęcią wybiorę się by pośpiewać sobie trochę szant.



Brak komentarzy :
Prześlij komentarz