piątek, 12 sierpnia 2011

Znowu w drodze.

Po około dwóch dniach docieramy z Beatą do Dehli. Część trasy pokonując samolotem, część stopem. Jak zawsze było przy tym trochę potu na czole - na pokonanie około tysiąca kilometrów z Gdańska do Kijowa mieliśmy dwa dni, co na polskich i ukraińskich drogach może przysparzać trochę kłopotu, niemniej udało się. Była może jedna chwila, gdy mieliśmy wątpliwości czy nam się to powiedzie - na skutek mojego, głupiego, co tu gadać wyboru, czy w zasadzie jego braku, straciliśmy sporo czasu na wydostanie się ze Lwowa. Szczęście nas jednak nie opuszczało. Pod wieczór mknęliśmy już na Kijów, gdzie bez kłopotów trafiliśmy następnego dnia na lotnisko po spędzonej w namiocie nocy. Szczęście było na tyle duże, że zapewniło nam nawet dobre piwko, podarowane przez jednego z naszych kierowców, by uczcić dotarcie na lotnisko w wyznaczonym czasie. W samolocie miodzio - podjedliśmy trochę, wypiliśmy trochę wina i soków. Za oknem księżyc idący do pełni - sielanka. Lądowanie i już jesteśmy w krainie Indian;) a tu kłopoty. Pakując się w Kijowie, żadne z nas nie wiedziało, że lecąc transferem przez Dehli nie będziemy mieli możliwości przepakowania naszego bagażu - czynności niezbędnej przy zmianie przewoźnika, gdzie za dodatkowy bagaż w luku samolotu solennie się płaci. Wszystko ma się za chwilę wyjaśnić, a my mocno trzymamy kciuki, żeby i tym razem wszystko się udało.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz