Po zamieszaniu na lotnisku w Deli oba plecaki lecą z nami do Kuala Lumpur, w tym jeden za free. Zaczynamy myśleć, czy w ogóle nie zacząć omijać opłat za przewóz bagaży wykorzystując do tego transfery między lotami i zamieszanie z nimi związane;) Lot do Kuala Lumpur przebiega już spokojnie, acz matka natura w oddali pokazuje swoją moc - podczas lądowania za oknem widać burzę z błyskawicami rozświetlającymi wnętrze chmury na horyzoncie. Wychodząc z lotniska to co mnie najbardziej zaskakuje to zapach (który mimo kataru do mnie dociera) i wilgotność powierza. Co do tego ostatniego to się tego raczej spodziewałem, ale spodziewać się, a poczuć to już zupełnie inna sprawa. Mam wrażenie, że powietrze w swojej konsystencji przypomina zupę. Ubranie lepi się do ciała. Jeśli zaś chodzi o zapach to ten jest zniewalający. Takiego natężenia zapachów już dawno nie czułem. Malezja pachnie owocami i wanilią z przewagą tej ostatniej, choć nie mam pojęcia czy ta w ogóle tutaj rośnie. Wsiadamy w autobus do miasta. Po drodze mijamy lasy w niczym nie przypominające togo co znam z Polski. No może z wyjątkiem tego, że liście są dalej zielone. Docierając do miasta, wiadomo już, że aby je opuścić będzie trzeba podjechać niezły kawałek. Nie na tym się jednak koncentruje widząc Kuala Lumpur - po raz pierwszy jestem w miejscu, gdzie budynki pną się tak wysoko ku niebu i to nie tylko biurowca, ale i apartamentowce, są tutaj naprawdę wysokie. Gdyńskie Seatower może się schować.
Autobus zatrzymuje się, współpasażerowie wysiadają, a my razem z nimi. Z hostem umówiliśmy się na wieczór, więc plecaki upychamy w skrytce bagażowej na dworcu i ruszamy na "miasto", a w zasadzie do pobliskiej dzielnicy hinduskiej. Tam po raz pierwszy mam okazję spróbować prawdziwie indyjskiej (choć w Malezji) kuchni. Gwar i hałas wokół, a my wcinamy sobie Roti z dodatkiem najróżniejszych sosów. palce lizać, a najedzenie się do syta kosztowało jakieś trzy złote. Tego dnia próbujemy jeszcze wielu nowych smaków, odwiedzamy park miejski Lake Gardens, gdzie mamy okazję przyjrzeć się, tutaj pospolitej, a dla nas egzotycznej faunie i florze. Na szwędaczce i męczeniu sandałów;) schodzi nam reszta dnia. Jeden dzień, a tyle wrażeń - czuje się jak po tygodniu wakacji.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz