środa, 15 maja 2013

Za spotkanie! Cz.1

   Żar leje się z nieba. Na termometrze 35 stopni C. Do Sighnaghi zostały jeszcze 24 kilometry - wspólnie z Beatą łapiemy stopa. Czerwony Ford Transit zwalnia, zatrzymuje się. Wyskakuje z niego trójka pasażerów. Pytają co tu robimy, skąd jesteśmy i...czy pojedziemy do nich, bo dzisiaj Pascha i trzeba to uczcić. Po kierowy i jego towarzyszach widać, że sami zaczęli świętować już parę godzin wcześniej. Wahamy się, ale po chwili dajemy się przekonać. 
Po 15 minutach jesteśmy już u Miszy Farmera - jak przedstawił się nam nasz gospodarz. Niezwłocznie zostajemy posadzeni za stołem, a w nasze dłonie trafiają pierwsze szklanki z winem. Za spotkanie! Gaumardżos! Zaraz po odstawieniu szklanek, te od razu zapełniają się po brzegi. Misza znika gdzieś w domu, by po chwili wyskoczyć zza drzwi z dubeltówką w ręku i krzyczy:
- To jak Łukasz?! Hukniemy sobie na wiwat? No i dawaj! Strzelamy w niebo dla draki, dla huku, z radości.

    Są takie miejsca na ziemi, a z pewnością zalicza się do nich Gruzja, gdzie przypadkowo poznani ludzie, cieszą się na spotkanie z napotkany przybyszem, jak na widok dawno niewidzianego przyjaciela.  

   Gamardżoba! Jedziecie może do Tianeti? - pytam. Da. - odpowiada kierowca i gestem ręki zaprasza nas do samochodu. Nie mówi po rosyjsku, ani angielsku, ale nie przeszkadza to jemu i jego towarzyszowi w nawiązywaniu kontaktu. Na migi, mimiką twarzy też można się dogadać. Pokazuje swój dowód - nazywa się Armen. Wspólnie mamy do pokonania zaledwie parę kilometrów. Droga nie jest jednak łatwa, brak utwardzonej nawierzchni i spore wzniesienia sprawiają, że zajmuje nam to ponad dwie godziny.  
W kalendarzu mamy dzień po niedzieli Wielkanocnej. Jednak Armen i współtowarzysz jego podróży nie przestali jeszcze świętować. Za każdym razem, gdy mijamy kogoś na drodze, oboje krzyczą ile sił w płucach „Chrystus zmartwychwstał!”
W pewnym momencie Armen dzwoni gdzieś i podaje mi telefon. W słuchawce odzywa się ktoś po angielsku. „mój przyjaciel chce wiedzieć, czy bardzo się spieszycie, bo jeśli nie, to chciałby Was zaprosić na ślub swoich przyjaciół”.

    W Gruzji takie sytuacje to nie rzadkość. Gość w tej kulturze zajmuje wyjątkowe miejsce, niemniej nie przestaje mnie szokować otwartość i szczerość z jaką Gruzini przyjmują nieznanych sobie wcześniej ludzi – wydaje się to dla nich tak naturale, jak oddychanie, czy jedzenie.  (ciąg dalszy już niedługo...)




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz