Żar leje się z
nieba. Na termometrze 35 stopni C. Do Sighnaghi zostały jeszcze 24
kilometry - wspólnie z Beatą łapiemy stopa. Czerwony Ford Transit
zwalnia, zatrzymuje się. Wyskakuje z niego trójka pasażerów.
Pytają co tu robimy, skąd jesteśmy i...czy pojedziemy do nich, bo
dzisiaj Pascha i trzeba to uczcić. Po kierowy i jego towarzyszach
widać, że sami zaczęli świętować już parę godzin wcześniej.
Wahamy się, ale po chwili dajemy się przekonać.
Po 15 minutach jesteśmy
już u Miszy Farmera - jak przedstawił się nam nasz gospodarz.
Niezwłocznie zostajemy posadzeni za stołem, a w nasze dłonie
trafiają pierwsze szklanki z winem. Za spotkanie! Gaumardżos! Zaraz
po odstawieniu szklanek, te od razu zapełniają się po brzegi.
Misza znika gdzieś w domu, by po chwili wyskoczyć zza drzwi z
dubeltówką w ręku i krzyczy:
- To jak Łukasz?!
Hukniemy sobie na wiwat? No i dawaj! Strzelamy w niebo dla draki, dla
huku, z radości.
Są takie miejsca na
ziemi, a z pewnością zalicza się do nich Gruzja, gdzie przypadkowo
poznani ludzie, cieszą się na spotkanie z napotkany przybyszem, jak
na widok dawno niewidzianego przyjaciela.
Gamardżoba! Jedziecie
może do Tianeti? - pytam. Da. - odpowiada kierowca i gestem ręki
zaprasza nas do samochodu. Nie mówi po rosyjsku, ani angielsku, ale
nie przeszkadza to jemu i jego towarzyszowi w nawiązywaniu kontaktu.
Na migi, mimiką twarzy też można się dogadać. Pokazuje swój
dowód - nazywa się Armen. Wspólnie mamy do pokonania zaledwie parę
kilometrów. Droga nie jest jednak łatwa, brak utwardzonej
nawierzchni i spore wzniesienia sprawiają, że zajmuje nam to ponad
dwie godziny.
W kalendarzu mamy dzień
po niedzieli Wielkanocnej. Jednak Armen i współtowarzysz jego
podróży nie przestali jeszcze świętować. Za każdym razem, gdy
mijamy kogoś na drodze, oboje krzyczą ile sił w płucach „Chrystus
zmartwychwstał!”
W pewnym momencie Armen
dzwoni gdzieś i podaje mi telefon. W słuchawce odzywa się ktoś po
angielsku. „mój przyjaciel chce wiedzieć, czy bardzo się
spieszycie, bo jeśli nie, to chciałby Was zaprosić na ślub swoich
przyjaciół”.
W Gruzji takie sytuacje
to nie rzadkość. Gość w tej kulturze zajmuje wyjątkowe miejsce,
niemniej nie przestaje mnie szokować otwartość i szczerość z
jaką Gruzini przyjmują nieznanych sobie wcześniej ludzi – wydaje
się to dla nich tak naturale, jak oddychanie, czy jedzenie. (ciąg dalszy już niedługo...)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz