Powrót z Rzymu. Lecę nad
bliżej nieokreślonym krajem w stronę Gdańska. W uszach dudni
jednostajny szum pracujących silników. Jest noc. Od czasu do czasu,
spod chmur przebija się poświata jakiegoś odległego miasta.
Wspominam.
W trakcie wyjazdu,
widziałem jak dwóch policjantów ścigało czarnoskórego handlarza
podrabianą galanterią. Nie zdążył uciec. Żal mi go było i nie
- jednocześnie. Żal, bo dla tak niewdzięcznej pracy napytał sobie
biedy. Nie żal, bo nieraz podobny w fachu człowiek naprzykrzał mi
się ponad miarę.
Chwilę po zajściu udałem
się w swoją stronę, choć w myślach wciąż wracałem do tej
sceny i tego człowieka. Ciekawiło mnie, kim był i jak się tam
znalazł. Ile czasu zajęło mu dotarcie do Rzymu? Pewnie odpowiedzi
na te pytania pozwoliłyby rozwikłać mój kłopot
niejednoznaczności własnych odczuć, jakoś ustosunkować się do
jego osoby - nie miałem jednak takiej szansy.
Żar leje się z nieba.
Przed nami setka osób w kolejce do „Ust prawdy”. Tabliczka
głosi: „One foto only”. Po 20 minutach jesteśmy u celu.
Ciekawe, co powiedziałby autor tej rzeźby widząc tłumy, chcące
choć przez chwilę dotknąć jego rzeźby? Cieszyłby się z jego
popularności? Czy może zamyślił nad masowością tego zjawiska? A
może w ogóle nie czułby potrzeby komentowania sceny? Pstryk!
Ciesząc się, z pamiątkowego zdjęcia idziemy dalej.
Campo
di Fiori – niewielki plac pełen lokalnych straganiarzy, turystów
i dźwięków dochodzącymi z okolicznych lokali. Oparty o cokół
posągu Giordano Bruno – obserwuję to
tętniące życiem miejsce. W jednej chwili, w jednym miejscu, masa
pojedynczych zdarzeń. - Co Giordano? -
Spoglądam na posąg. - Co Ty byś o tym powiedział? Twoje zdrowie!
Upijam łyk wina. Sporo rzeczy musiałeś już widzieć na tym placu,
co? Nie odpowiada...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz