Pierwsze chwile w
nowy miejscu niosą ze sobą wiele ekscytacji - radość z dotarcia
do celu, ciekawość miejsc i ludzi, głód wrażeń. Nie inaczej
było w pierwszych chwilach po wylądowaniu w Mahon. Powietrze
pachniało wiosną, a temperatura w okolicach dwudziestu stopni w
niczym nie przypominała Polski o tej porze roku. Słońce świeciło
mocno , a nogi same rwały się do drogi. Sześć dni – tyle czasu
by poznać Minorkę. Ciutadella, Cap de
Cavalleriaa, Cala Macarella – tak wyglądał plan na pierwsze trzy
dni.
Ciutadella zasługuje
na uwagę ze względu na swoją historię i piękną architekturę.
Wąskie uliczki i niska zabudowa nadają temu miejscu niesamowitej
atmosfery. Stara część miasta wypełniona jest knajpkami i
kawiarenkami, w których mieszkańcy spędzają swój wolny czas. Z
wąskich przejściach pomiędzy budynkami często dobiega dźwięki
kroków i głosy mieszkańców pozdrawiających się serdecznym
„Hola!”. Naprawdę można poczuć, że to miasto żyje, tyle, że
nie wielkomiejskim gwarem, a szumem ludzkich rozmów.
To tutaj, wspólnie z
Beatą przychodzi nam spędzić pierwszy dzień na Minorce i
jednocześnie wigilię. Stało się tak za sprawą naszego hosta z
couchserfingu – Maći. Czas ten mile wspominam – popijając piwo
ze szklanki (bo tak tutaj pije się piwo), słuchamy jego historii o
życiu na wyspie, jej przeszłości i o sprawach codziennych. Kiedy
Macia opuszcza nas, wracając do swoich obowiązków, my wybieramy
się na miasto. Zaglądamy do małych sklepików, przechadzamy się
ulicami Ciutadelli. Dzień kończymy kolacją na dachu starej
kamienicy – lepiej spędzonej wigilii nie mógłbym sobie wymyślić.
Cap de Cavalleriaa to
jeden z najbardziej wysuniętych na północ fragmentów Minorki –
jest to półwysep otoczony wysokimi klifami. Krajobraz w tym miejscu
jest niezwykle surowy, miejscami wygląda jak daleka północ Europy,
a nie śródziemnomorska wyspa. W powietrzu czuć słony zapach
morza, a całości krajobrazu dopełnia osamotniona latarnia stojąca
na samym końcu półwyspu.
To właśnie na Cap de
Cavalleriaa poznałem znaczenie słowa Tramontana. Oznacza ono
zimowy wiatr przynoszący ze sobą deszczową i nieprzyjemna pogodę.
Noc na Cap de Cavalleriaa nie należała do spokojnych. Co
kilkanaście minut wiatr składał namiot tak, że konieczne było
opuszczenie ciepłego śpiwora i ponowne jego ustawianie - i tak bez
przerwy przez połowę nocy, aż do rana. Był to najtrudniejszy czas
na wyspie, który długo będę wspominał - głównie za to, że
była to niezła przygoda.
Tak jak Cap de
Cavalleriaa zachwyca swoim surowym charakterem, tak Cala
Macarella zachwyciła bogactwem form i malowniczym
pięknem. Plaża schowana pośród wapiennych klifów, szafirowy
kolor wody i bujna roślinność tłumaczyły, dlaczego większość
ludzi wychwalała uroki tego miejsca. Latem chętnie odwiedzana przez
turystów, w zimie świeci pustkami - co mogę potwierdzić. Po
dotarciu na miejsce mieliśmy całą plażę dla siebie. I choć woda
była za zimna na kąpiele, to nie omieszkaliśmy umoczyć stóp.
Kiedy nastała noc, krajobraz oświetlany przez księżyc sprawił,
że można było poczuć się jak na bezludnej wyspie – szum fal, a
poza tym wielka cisza. Co mogę powiedzieć więcej – jeśli ktoś
z Was kiedykolwiek trafi na Minorkę, jest to jeden z punktów „must
see”.
Miejsce o którym jeszcze
nie wspomniałem, a które również warte jest uwagi to góra El
Toro - najwyższe wzniesienie na wyspie. Ze szczytu, przy dobrej
pogodzie, widać całą wyspę, a także sąsiednią Majorkę. Z
miejscem tym wiąże się też przyjemna historia - kierowca wraz z
pasażerem, którzy zabrali nas ze sobą tego dnia, dowędziwszy się,
że wybieramy się na El Toro stwierdzili, że z chęcią przyłączą
się do nas. Pogoda była świetna, zbliżał się akurat zachód
słońca, nie mogliśmy trafić lepiej. Na horyzoncie majaczył
kontur Majorki, słonce z każda chwilą coraz bardzie zbliżało się
do linii horyzontu, a cała wyspa skąpana była w ciepłych
promieniach słońca – niezapomniany widok.
Nie jest to koniec
historii o Minorce, ale o tym już w następnym wpisie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz