niedziela, 3 lutego 2013

...dalej Minorka

   Pierwsze chwile w nowy miejscu niosą ze sobą wiele ekscytacji - radość z dotarcia do celu, ciekawość miejsc i ludzi, głód wrażeń. Nie inaczej było w pierwszych chwilach po wylądowaniu w Mahon. Powietrze pachniało wiosną, a temperatura w okolicach dwudziestu stopni w niczym nie przypominała Polski o tej porze roku. Słońce świeciło mocno , a nogi same rwały się do drogi. Sześć dni – tyle czasu by poznać Minorkę. Ciutadella, Cap de Cavalleriaa, Cala Macarella – tak wyglądał plan na pierwsze trzy dni.
   Ciutadella zasługuje na uwagę ze względu na swoją historię i piękną architekturę. Wąskie uliczki i niska zabudowa nadają temu miejscu niesamowitej atmosfery. Stara część miasta wypełniona jest knajpkami i kawiarenkami, w których mieszkańcy spędzają swój wolny czas. Z wąskich przejściach pomiędzy budynkami często dobiega dźwięki kroków i głosy mieszkańców pozdrawiających się serdecznym „Hola!”. Naprawdę można poczuć, że to miasto żyje, tyle, że nie wielkomiejskim gwarem, a szumem ludzkich rozmów.
   To tutaj, wspólnie z Beatą przychodzi nam spędzić pierwszy dzień na Minorce i jednocześnie wigilię. Stało się tak za sprawą naszego hosta z couchserfingu – Maći. Czas ten mile wspominam – popijając piwo ze szklanki (bo tak tutaj pije się piwo), słuchamy jego historii o życiu na wyspie, jej przeszłości i o sprawach codziennych. Kiedy Macia opuszcza nas, wracając do swoich obowiązków, my wybieramy się na miasto. Zaglądamy do małych sklepików, przechadzamy się ulicami Ciutadelli. Dzień kończymy kolacją na dachu starej kamienicy – lepiej spędzonej wigilii nie mógłbym sobie wymyślić.
   Cap de Cavalleriaa to jeden z najbardziej wysuniętych na północ fragmentów Minorki – jest to półwysep otoczony wysokimi klifami. Krajobraz w tym miejscu jest niezwykle surowy, miejscami wygląda jak daleka północ Europy, a nie śródziemnomorska wyspa. W powietrzu czuć słony zapach morza, a całości krajobrazu dopełnia osamotniona latarnia stojąca na samym końcu półwyspu.  
    To właśnie na Cap de Cavalleriaa poznałem znaczenie słowa Tramontana. Oznacza ono zimowy wiatr przynoszący ze sobą deszczową i nieprzyjemna pogodę. Noc na Cap de Cavalleriaa nie należała do spokojnych. Co kilkanaście minut wiatr składał namiot tak, że konieczne było opuszczenie ciepłego śpiwora i ponowne jego ustawianie - i tak bez przerwy przez połowę nocy, aż do rana. Był to najtrudniejszy czas na wyspie, który długo będę wspominał - głównie za to, że była to niezła przygoda.
    Tak jak Cap de Cavalleriaa zachwyca swoim surowym charakterem, tak Cala Macarella zachwyciła bogactwem form i malowniczym pięknem. Plaża schowana pośród wapiennych klifów, szafirowy kolor wody i bujna roślinność tłumaczyły, dlaczego większość ludzi wychwalała uroki tego miejsca. Latem chętnie odwiedzana przez turystów, w zimie świeci pustkami - co mogę potwierdzić. Po dotarciu na miejsce mieliśmy całą plażę dla siebie. I choć woda była za zimna na kąpiele, to nie omieszkaliśmy umoczyć stóp. Kiedy nastała noc, krajobraz oświetlany przez księżyc sprawił, że można było poczuć się jak na bezludnej wyspie – szum fal, a poza tym wielka cisza. Co mogę powiedzieć więcej – jeśli ktoś z Was kiedykolwiek trafi na Minorkę, jest to jeden z punktów „must see”.
    Miejsce o którym jeszcze nie wspomniałem, a które również warte jest uwagi to góra El Toro - najwyższe wzniesienie na wyspie. Ze szczytu, przy dobrej pogodzie, widać całą wyspę, a także sąsiednią Majorkę. Z miejscem tym wiąże się też przyjemna historia - kierowca wraz z pasażerem, którzy zabrali nas ze sobą tego dnia, dowędziwszy się, że wybieramy się na El Toro stwierdzili, że z chęcią przyłączą się do nas. Pogoda była świetna, zbliżał się akurat zachód słońca, nie mogliśmy trafić lepiej. Na horyzoncie majaczył kontur Majorki, słonce z każda chwilą coraz bardzie zbliżało się do linii horyzontu, a cała wyspa skąpana była w ciepłych promieniach słońca – niezapomniany widok.
    Nie jest to koniec historii o Minorce, ale o tym już w następnym wpisie.






















Brak komentarzy :

Prześlij komentarz