Stacja U-ban w Berlinie.
Właśnie kończy się mój jednodniowy pobyt w tym mieście. W
kieszeni ściskam dwudziestoczterogodzinny bilet - nie będzie mi już
potrzebny. Widzę jak ktoś podchodzi do kasy. Zagaduję:
- Potrzebujesz
biletu? Proszę, mój jest wciąż ważny, a mi się już nie
przyda.
Na twarzy młodego Niemca
konsternacja. Czuję, że coś jest nie tak.
- Noo, nie wiem. Nie
jestem pewny. - Mówi. Nadruk jakiś niewyraźny. Nie, nie dzięki,
kupię własny.
Zamurowało mnie. Mój
wewnętrzny Polak cwaniak szaleje: Jak to? Taka okazja, a on nie
korzysta? Nie mija jednak chwila, a zaczynam śmiać się z siebie i
swojej polaczkowatości. Bilet postanawiam odłożyć obok kasownika.
Może komuś się jeszcze przyda.
Taak, znana mi reakcja. Wiesz, BVG dużo mówi o przypadkach fałszowania biletów, żeby odstraszać od używania jednego biletu przez więcej osób (co zresztą jest też zabronione w regulaminie). Ja też miałam podobną sytuację: na trasie Szczecin-Berlin można było zawsze kupować bilet grupowy i zamiast płacić około 15 EUR za przejaz indywidualny, wychodziło około 3,5-4,5 EUR na łebka. Wystarczyło zebrać w Szczecinie przed odjazdem grupkę chętnych (Polaków ;-)). Kiedyś, na początku, jadąc w drugą stronę, chciałam zrobić to samo. Jakie zdziwienie malowało się na oczach Niemców, których zagadnęłam, czy by nie chcieli mieć wspólnego biletu...
OdpowiedzUsuń(Asia)